Przychodzą do mnie znienacka. Takie myśli kolorowe, bajeczne, migotliwe. Sprawiają, że tracę na kilka chwil wzrok i słuch. Totalnie się wyłączam. Nie wiem, co się wokół mnie dzieje. Staję się inną osobą. Uśmiecham się niczym Mona Lisa, nikt nie wie dlaczego.
A ja wtedy marzę.
A ja wtedy marzę.
Mam różne marzenia, małe i duże, materialne i duchowe.*
Marzę o tym, by znowu móc zaplatać warkocz francuski.
Marzę o tym, śpiewać przed publicznością nastrojowe ballady.
Marzę o tym, by zobaczyć kiedyś swoją książkę na wystawie w księgarni.
Marzę o tym, by pojechać na Maderę.
Marzę o tym, by mówić biegle po niemiecku.
Marzę o tym, by granatowa torebka z Wittchena była moja.
Marzę o ślubnym bukiecie z tulipanów i eustom.
Marzę o tym, by przeżyć swoje urodzinowe przyjęcie niespodziankę.
Marzę o tym, by być autorem genialnego szkolenia, które będzie porywało młodych ludzi.
Marzę o tym, by tłumaczyć w szkole na czym polega mesjanizm.
Marzę o własnej "rozwojowni nastolatka".
Marzę o tym, by stać się silną, nawet czasem niewzruszoną.
Marzę o tym, by pomagać ludziom kreować swoje kariery.
Marzę o szczupłych ramionach, mniejszym biuście, wąskiej talii, zgrabnych udach.
Marzę o szczęściu, którego definicji wciąż nie potrafię znaleźć.
Nie zastanawiam się, czy można mówić o marzeniach głośno. Można? Trzeba? Chyba tak, bo nigdy nie wiem, kto mnie słucha. Może moje spełnione marzenia latają po niebie między chmurami?
fot. archiwum prywatne |
*kolejność wymienionych marzeń jest losowa