piątek, 19 grudnia 2014

mam uprawnienia detektywistyczne

Jestem detektywem. 
Codziennie prowadzę swoje życiowe śledztwo.

Szukam książki, w której znajdę wszystko, czego potrzebuję.

Szukam zabójczych szpilek, w których moje nogi będą od szyi do podłogi.

Szukam w sobie samozaparcia, żeby w końcu zapuścić włosy.

Szukam dobrego instruktora nauki jazdy samochodem.

Szukam uśmiechu w twarzach osób, do których sama wstydzę się uśmiechnąć.

Szukam dojrzałych grejpfrutów typu "sweetie".

Szukam sukienki, w której będę wyglądała jak milion dolarów.

Szukam sposobu na odporność na ludzką złośliwość.

Szukam metody na pozbycie się worków pod oczami.

Szukam piękna w szarych kałużach.

Szukam umowy od pewnego zlecenia, którą nie wiem, gdzie posiałam.

Szukam herbaty owocowej, którą będę pić ze smakiem bez konieczności słodzenia jej.

Szukam granatowych sów.

Szukam akceptacji (także w sobie) swoich wad.

Szukam wolności od oceniania.

fot. archiwum prywatne


Szukam determinacji do wydania tomiku poezji.

Szukam miejsca, w które będę chodzić, gdy będę chciała popłakać w samotności.

Szukam smaku w wodzie mineralnej.

Szukam wspomnień z najlepszych wakacji mojego życia.

Szukam konkursu, w którym mogłabym coś wygrać.

Szukam kontaktu do osoby, która pomoże mi zorganizować mój performance tu, gdzie mieszkam.

Szukam siły w moich słabych rękach.

Szukam okazji, by zaśpiewać przed większą liczbą osób w przytulnej knajpce. 

Szukam smaku sernika, który mnie zachwyci bez pamięci.

Szukam najlepszej promocji na moje ulubione perfumy.

Szukam przyczyn ciągłego marznięcia, gdy siedzę przed komputerem.

Szukam wytłumaczenia, dlaczego fascynuje mnie muzyka pewnej artystki.

A gdy zamykam oczy... Ciągle szukam szczęścia.
żródło: www.wisdomportal.com
A Ty czego poszukujesz? 

poniedziałek, 15 grudnia 2014

tyle o sobie wiem na tu i teraz

Czasem patrzę wstecz, tak jak dziś. Patrzę za siebie, choć naokoło ciemność. Co mogę widzieć, gdy nadchodząca noc powoli gasi wszystkie światła? Nie patrzę w otchłań... Patrzę w głąb siebie. Żaden mrok nie jest w stanie skryć tej drogi, która mnie zawiodła do tu i teraz.



Tu i teraz jestem:
optymistyczna, energiczna, pewna siebie, zdeterminowana, odważna, kreatywna, pomysłowa, otwarta, przedsiębiorcza, oczytana, elokwentna, wrażliwa, empatyczna, pomocna, elastyczna, obowiązkowa, asertywna, komunikatywna, zorganizowana, staranna.

Tu i teraz umiem:
tworzyć różnego rodzaju teksty, pisać wiersze, opowiadania, scenariusze, śpiewać, odgrywać role, redagować teksty, tworzyć biżuterię, robić zdjęcia makro, recytować, dawać porady, przekazywać wiedzę, publicznie przemawiać, łagodzić konflikty, wykazać się dyplomacją, planować zakres obowiązków, delegować zadania, przewodzić grupie ludzi, prowadzić dyskusję, pracować z młodzieżą i dorosłymi, słuchać empatycznie, reprezentować grupę ludzi, obsługiwać sprawnie komputer, wykonywać drobne naprawy techniczne, lutować, robić rysunki techniczne

Tu i teraz mam:
wsparcie rodziny i bliskich mi osób, wsparcie koleżanek z kursu liderskiego, wykładowców i nauczycieli, z którymi mam kontakt, mam wokół siebie mnóstwo życzliwych i osób, które chętnie się ze mną spotykają i rozmawiają ze mną, mam kilka ciekawych kontaktów biznesowych, mam wokół siebie inspirujących ludzi, otrzymuję od otoczenia także zainteresowanie i motywację do działania, mam misję do spełnienia- chcę budować poczucie własnej wartości w młodych ludziach, mam dużą wiedzę, mam ciekawą osobowość, i zdrowe ciało, mam talenty pisarskie i muzyczne, mam dobrą orientację w terenie, mam poczucie, że wiele mogę osiągnąć, a wszystko zależy od mojego zaangażowania 

Tu i teraz interesuje się:
biografiami znanych twórców (Poświatowska, Nałkowska, Schulz, Klimt), biografią Marylin Monroe,  codziennością dwudziestolecia międzywojennego, twórczością Manueli Gretkowskiej, Beaty Pawlikowskiej i Mario Vargasa Llossy, coachingiem, zagadnieniami z dziedziny psychologii społecznej, socjologii, sztuką impresjonistów, poezją epoki dwudziestolecia międzywojennego, poezją Haliny Poświatowskiej 

Liczy się fakt, że to ja sama jestem swoim największym sojusznikiem we wszelkich działaniach. A Ty potrafisz odpowiedzieć sobie na pytanie jaki/jaka jesteś, co umiesz, co masz i czym się interesujesz?

Ps. Pewno nie wymieniłam wszystkiego... a to dlatego, że wciąż idę i po drodze ciągle coś spotykam, ciągle wzrastam. 
fot. archiwum prywatne


  

sobota, 6 grudnia 2014

cisza huśta się na kącikach ust

Zadomowiła się tu cisza. Ale nie taka głucha i straszna. 
To cisza konstruktywna. Cisza, która niosła ze sobą zmiany. 
Dziś przerywam milczenie chwil, ale szepczę cichutko, by zmian nie wystraszyć. Przez ten niecały miesiąc zmieniłam swoją rzeczywistość. Dobrze mi z tym. Idę dobrą drogą. Jeszcze wiele zmian przede mną i dlatego ta droga jest dobra. Będę wzrastać. 
Tu też będą zmiany. Dojrzewają w moich myślach. Otulam się ich ciepłym pledem. Delektuję się tym, że mam swoje ciepłe myśli, które rozgrzewają mnie, gdy za oknem tańczą krople deszczu.
fot. archiwum prywatne
                                    

poniedziałek, 10 listopada 2014

aaaa kubek do mnie mówi!!!

Każdemu się zdarza. Każdy traci czasem motywację do działania. Mnie też się ostatnio to przytrafiło. Wyjątkowo niepomyślny splot wydarzeń sprawił, że odechciało mi się działać. 
Pracuję dla ludzi. Mam misję, głęboko wierzę w jej powodzenie. Choćby jedna osoba miała skorzystać z moich porad i dzięki nim powiedzieć swojemu życiu, że bije się ono jak przysłowiowa ciota, jest dla mnie motywatorem do pracy.
To nie moi słuchacze i kursanci sprawili, że  brakło mi motywacji. To sprawka czynników zewnętrznych. 
W zeszłym tygodniu dobiła mnie ludzka ignorancja... A może to nowa filozofia życiowa? Nowa postawa? Bo jak określić tzw. stan "yebiemnieto", którym uraczyła mnie pewna osoba? Jej zachowanie nie powinno mieścić się w moim kręgu wpływu, powinno pozostać jedynie w kręgu zainteresowań. Jednak poczucie niesprawiedliwości, frustracja i rozżalenie sprawiły, że nastąpiła zamiana kręgów. No i od tego czasu jestem rozbita i zestresowana. A tu przede mną ostatnia prosta, tydzień wyzwań wytrzymałości fizycznej i psychicznej, odporności na stres i trzymania dystansu wobec niektórych osób i ich malkontenckiej postawy życiowej. 
Przyszłam dziś do pracy na 8 i jako że uczestnik zajęć spóźniał się już 20 minut, postanowiłam poszukać kubka na ciepłą aromatyczną kawę, którą miałam w termosie (tak, tak, bywają takie warunki pracy, że trzeba się zaopatrzyć nawet w ciepły napój, bo nie ma gdzie zrobić go przygotować). Nalałam sobie parującej kawy po sam brzeg i w ciszy delektowałam się jej smakiem i aromatem. Gdy wypiłam już połowę, moim oczom ukazał się taki napis. 
Jesteś zawsze dla innych. Pomagasz wszystkim i troszczysz się przy każdej okazji. Twoja obecność dodaje innym pewności siebie i swobody. Masz dobre serce  i promieniujesz radością i ciepłem.
Kubków do wyboru było wiele, lecz tylko ten był czysty. Co to zatem jest? Przypadek? A może jest w tym jakieś przesłanie? Może ja nie mogę ot tak sobie stracić motywacji? Coś wyczuło, że moja potrzeba uznania społecznego zaszwankowała.
Piramida potrzeb Maslowa, źródło: www.mojafirma.infor.pl

Coś postanowiło zareagować i zadziałać na moją podświadomość przez kubkową afirmację. A Wy stosujecie afirmacje? Jak pracujecie z podświadomością?

czwartek, 30 października 2014

kotleta zawsze żal

Jadę rano na zajęcia. Tłok w autobusie straszny. Przez zaparowane szyby przedzierają się ostre promienie słońca. Dźwięk pracującego silnika i łagodne kołysanie działały na pasażerów kojąco. Nikt nie mówił głośno, nawet młodzież zwykle rozgadana, dziś była milcząca. Aż połowie drogi wsiadły do autobusu dwie rozgadane kobiety w wieku około 50-60 lat. I się zaczęły gorzkie żale. W ciągu 10 minut wszyscy pasażerowie wiedzieli, że córka jednej z tych kobiet rozchorowała się, straciła pracę i cały świat jej runął. 
Kobieta wylała całą żółć jaką chyba można było wylać w kwadrans. Zaczęła opowiadać swojej koleżance jakiego to ma niedobrego syna, że jej nie rozumie, że mówi jej ciągle, by się nad sobą nie użalała. I zadała pytanie, które nie nosiło żadnych znamion pytania retorycznego: "Czy ja się nad sobą użalam?" 
Koleżanka milczała. Ale ta była niezrażona i ciągnęła dalej. "Wyobrażasz to sobie? W zeszłym tygodniu miałam jechać do syna na obiad w niedzielę. Ale dostałam takich strasznych boleści, zadzwoniłam, że nie przyjdę. A on na to, że mu się kotlet zepsuje i że placek mu się zeschnie! Jak on mi tak mógł powiedzieć. Zamiast zapytać, czy się zrobiło mi się lepiej, to on mi o kotlecie i o placku." 
Na co odpowiedziała koleżanka: "Ale się tak nie użalaj już." Riposta: "No patrzcie, kolejna co mi mówi, że się mam nie użalać." Koleżanka niezrażona odparła: "Spróbuj być bardziej pogodna." 
Riposta na poziomie master: "Oooooo pogodna to ja byłam przed 2005 rokiem?"
Koleżanka pyta zdziwiona: "A czemu przed 2005?"

Wyjaśnienie riposty poziom master: "A bo jak Ojciec Święty umarł to mi się świat zawalił. Wszystko straciło dla mnie sens."
Koleżanka wyraźnie zaskoczona taką odpowiedzią.

Doprecyzowanie wyjaśnienia riposty poziom master: "No bo ja mam dużo wspólnego z Ojcem Świętym. 16- tego na urodziny syn, w 1978 roku urodziła się córka. Taką czuję więź..."
W tym momencie do autobusu wsiadło dużo nowych pasażerów i koleżanka tej smutnej kobiety przesunęła się na drugi koniec pojazdu. Rozejrzałam się wokoło. Wszyscy uśmiechali się pod nosem. Myślałam, że to już koniec tyrady narzekań, wyszukiwania problemów, usprawiedliwiania swojej postawy. Ale nie. Kobieta postanowiła uraczyć swoją opowieścią kierowcę autobusu. Mój kolega powiedział jej, że kotleta zawsze żal. 


Dziękuję za ludzi, którzy mają dystans.

Czasem słucham opowieści o innych narodowościach, że roześmiane, serdeczne, życzliwe. Czasem mam wrażenie, że naród polski w większości składa się z takich utyskujących babek. 


Proponuję narzekanie publiczne uznać jako 8 grzech główny. Są jakieś granice. Nawet kota można zagłaskać. W narzekaniu droga od rozśmieszania do wkurzania jest krótka. Amen. 
źródło: demotywatory.pl




piątek, 24 października 2014

młodości! dodaj mi skrzydła!

Ostatnio dużo pracuję z młodzieżą. Prowadzę zajęcia z gimnazjalistami, licealistami. Od dwóch tygodni pracuję z absolwentami szkół ponadgimnazjalnych i szkół wyższych. Od dwóch tygodni zachodzę w głowę, dlaczego szkoła nie odpowiada na potrzeby edukacyjne uczniów. Miesza się we mnie wiele emocji i stanów. Rozczarowanie, chęć niesienia pomocy, zszokowanie, zaskoczenie i oburzenie.
Co rusz spotykam młodych ludzi, którzy zmagają się z zaniżonym poczuciem własnej wartości, którzy robią podstawowe błędy w komunikacji i nieświadomie obniżają swój autorytet, którzy zastanawiają się nad własnymi definicjami takich pojęć, jak choćby sukces, czy porażka. Zastanawiają się jakie mają zdolności, co potrafią. I najgorsze jest w tym wszystkim to, że sprawia im to ogromne trudności. W domu rzadko dorośli poruszają te tematy, młodzi nie są chwaleni, czy doceniani. Dopiero bardzo dobra ocena jest bodźcem dla rodzica, by połasił się na pochwałę osiągnięcia dziecka. Dla mnie to smutne, że tak bardzo rzadko chwali się ludzi za postawy, za wyznawane wartości, za cechy charakteru, a nawet za chęci do działania. 
Nie tylko dzieci potrzebują troski. Młodzież szkolna potrzebuje szczególnej uwagi i wsparcia w budowaniu siebie, własnego autentycznego "ja". Młodzież potrzebuje dialogu. Cierpliwych rozmów, empatycznych słuchaczy. Nie potrzebuje zadufanych mentorów, którzy uważają, że truizmy są zrozumiałe dla wszystkich. Jak wcześniej wspominałam, do wiedzy trzeba dojrzeć. By jabłoń wydała obfity plon potrzeba jej troskliwego sadownika, który będzie jej doglądał, chronił przed szkodnikami. Tak samo młody człowiek, by z podniesionym czołem przejść przez wszelkie zawirowania życiowe, potrzebuje nauczyciela, który nie będzie się ograniczał do suchej wiedzy. Potrzebuje opiekuna, który pokaże mu wiele możliwości, który otworzy mu oczy na siłę, jaka drzemie ukryta gdzieś w środku, którzy uświadomi go, że każdy ma swoje magiczne zasoby, na których może zbudować ciekawe, pełne inspirujących doświadczeń życie.
Nie upieram się, że ma to być akurat doradca zawodowy. Niech to będzie matematyk, polonista, geograf, pedagog. Z nadzieją oczekuję czasu, kiedy będę mogła pracować w szkole z młodzieżą. Nie tak jak teraz, na czas projektu. Ale na stałe. Póki co, młodość dodaje mi skrzydeł. I mam nadzieję, że będzie tak zawsze. 
fot. archiwum prywatne

piątek, 17 października 2014

do wiedzy trzeba dojrzeć

Uwielbiam te momenty, kiedy w mojej głowie się dzieje. Kiedy pękają przekonania, instalują się aktualizacje, kiedy zasypują się wydeptane ścieżki, a jakiś magiczny ludzik wykopuje nowe rowki, którymi płyną wartkie strumyki działań. To wspaniałe chwile. Niby jestem wciąż ta sama, ale w środku już inna. 
Kiedyś w ten sposób działali na mnie twórcy literatury pięknej. Myślę, że to wpływ studiów polonistycznych. Jednak dopiero doradztwo zawodowe sprawiło, że się otworzyły przede mną wielkie drzwi. I mnie oświeciło. Dosłownie. Oświeciło mnie. 
Wygrałam parę lat temu w jednym z konkursów książkę Stephena R. Coveya "7 nawyków skutecznego działania". Książka na pierwszy rzut oka okazała się  dla mnie wtedy strasznie nudna i skomplikowana. Jak zwykle czas okazał się najlepszym weryfikatorem. Teraz już rozumiem, że do tej wiedzy trzeba po prostu dojrzeć.
"7 nawyków..." okazało się bardzo pomoce w momencie, gdy musiałam poprowadzić szkolenie aktywizacyjne dla uczestników projektu "Mogę- Potrafię- Teraz" na turnusie rehabilitacyjnym w sierpniu 2012 roku w Międzywodziu. Miałam przygotować pięciodniowe szkolenie. Zadanie nie należało do najłatwiejszych. Jednak się nie poddałam, zdecydowałam, że każdy bez względu na swoją sytuację może korzystać z tej wiedzy; nieważne czy pracuje zawodowo, czy wychowuje dzieci, czy należy do szarej strefy, czy pobiera rentę.
Uwierzcie mi, że na tym szkoleniu działo się wszystko. Uczestnicy opowiadali o tym jak funkcjonują na co dzień, płakaliśmy i śmialiśmy się na przemian. Na przykład uczestnicy sprawdzali samopoczucie uczestniczki w makijażu i trenerki (czyli mnie) bez makijażu. Obserwowali czynniki budujące autorytet, sprawdzali, co się stanie, jak sobie sprawią mały prezent, jak dzień zaczną od innej niż zwykle czynności. Łza mi się w oku kręci, jak wspominam nawyk szósty, czyli Synergię. Jedna z uczestniczek wykrzykiwała: "Pani Sylwio, jak ja wrócę do domu i wytłumaczę, jakiej ja się tu matematyki nauczyłam i jeszcze im wytłumaczę na konkretnym przykładzie, że 1+1=3, to oni zdębieją!" Druga wzruszona mówiła: "Pani Sylwio, tu księża powinni siedzieć i uczyć się jak kazania pisać." (To była reakcja na sentencję: "Dotknąć duszy drugiego człowieka, to jak stąpać po uświęconej ziemi.") Wszyscy jak jeden mąż wzruszaliśmy się, gdy okazało się, że mamy ogromne zasoby na Bankowych Kontach Emocji.


Po tym szkoleniu zrozumiałam, że na mojej półce stoi skarb. Mam narzędzie wielkiej mocy. 

Wracanie do "7 nawyków..." weszło mi w nawyk. A wy? Czytaliście książkę Coveya? Jakie są Wasze opinie?
fragment "7 nawyków skutecznego działania" autor: Stephen R. Covey



wtorek, 14 października 2014

dylematy


Czego uczę? Czy to, co przekazuję jest ważne? Dla kogo są te wiadomości? Co się dzieje z tym, co przekazuję na zajęciach? Jak jestem oceniana? Czy dziedzina, którą się zajmuję jest przydatna? 



***

Takie dylematy dopadły mnie w Dzień Edukacji Narodowej. Jestem nauczycielem, ale nie pracuję w szkole na co dzień. Czy mogę mówić, że uczę? 

***



Czy rozmowę o tym, jak ważna jest znajomość swoich zasobów osobistych i zawodowych, można określić nauczaniem? Czy pomoc w określeniu mocnych stron i obszarów do rozwoju to element edukacji? Czy np. umacnianie dobrej komunikacji werbalnej i niewerbalnej, wskazywanie postaw budujących autorytet, wspomaganie tworzenia ścieżki realizacji celów zawodowych jest wspieraniem procesu kształcenia? 

***

Czy wolno mi czytać z ludzi jak z otwartych książek, podczas gdy oni próbują zakamuflować swoje słabości, pod nerwowym uśmiechem lub słowotokiem? Czy mogę zadawać pytania, które są trudne dla człowieka, ale niezbędne do rozwoju? Czy mogę pytać, gdy wiem, że mogę ruszyć najtkliwszą ze strun? Czy mogę to zrobić, gdy mam pewność, że ruszona struna może dać piękny dźwięk, ale okupiony będzie on łzą? 

***

Czy jest sens zadawania pytań, które rozśmieszają? Czy mogę używać absurdu, bo czasem i on bywa wykładnią? Czy mogę prowokować pytaniami, by człowiek otworzył szerzej oczy i spojrzał na siebie z dystansu?

***

Za każdym razem zadaję sobie mnóstwo takich pytań. Mam pokorę wobec każdego mojego ucznia, wobec każdego mojego słuchacza. Szczególnie wobec tego, który rozmowę zaczyna od pytania: "A po co mi to?"
Wiem, że to osoba, która poszukuje sensu. Szczególnie szuka w go kroku, który decyduje się postawić na nieznanym gruncie, jakim jest np. spotkanie ze mną.

Jeśli kiedyś nadejdzie dzień, w którym przestanę zadawać sobie te wszystkie pytania, to warto bym przystanęła w miejscu i zastanowiła się, czy nie popadłam w pychę.

Jestem towarzyszem odpowiedzi.

***



Składam sobie życzenia z okazji Dnia Edukacji Narodowej. Życzę sobie wielu sukcesów edukacyjnych, nie tylko w nauczaniu języka polskiego, które w moim wykonaniu zeszło do podziemia, ale także w przekazywaniu wiedzy z doradztwa zawodowego. Życzę sobie, by wszyscy moi uczniowie, uczestnicy moich szkoleń wychodzili z zajęć ze mną zainspirowani, podbudowani i uśmiechnięci. Życzę sobie kreatywności podczas prowadzenia zajęć, siły przekazu, panowania nad procesem grupowym, kruszenia barier komunikacyjnych. Życzę sobie, bym co dnia stawała się coraz lepszym nauczycielem.

środa, 8 października 2014

uwaga, wpływam!


O wpływaniu myślę od tygodnia. Dokładnie od zeszłego czwartku. Tydzień temu w czwartek rano wstawałam wcześnie rano, bo jechałam do Chorzowa. Zadzwonił budzik. Była 5.45. "Jeszcze 10 minut"- pomyślałam i wcisnęłam drzemkę. I tak trzy razy. Wstałam wcale nie bardziej wyspana o 6.05. Było mi przeraźliwie zimno, za oknem była szaruga, termometr wskazywał 8 stopni. Brrrrr..... Robiłam wszystko jak z automatu. ..... Popatrzyłam na zegarek, była 6.45. Pędem wybiegłam z domu (nie miałam obcasów, bo nie jechałam na zajęcia). Dobiegłam zgrzana na dworzec i zobaczyłam odjeżdżający autobus. Byłam zmachana, zmoknięta i rozczarowana. Wiedziałam, że mam być w Katowicach na 9, bo będzie na mnie czekała koleżanka i pojedziemy do Chorzowa, gdzie też byłyśmy umówione na konkretną godzinę. Zadzwoniłam do koleżanki, która miała mnie odebrać z Katowic, że będę później, bo z Cieszyna wyjadę o 7 50, czyli w Katowicach będę o 9 20. Na szczęście nie była zła. Co zrobić z godziną? Wściekać się nie ma sensu, bo autobus, który mi uciekł, nie zawróci po mnie, a następny od mojego narzekania szybciej nie pojedzie. Ponieważ rano nie dojadłam śniadania, wróciłam się do piekarni, kupiłam ciepłą bułeczkę i udałam się tam, gdzie można kupić kawę o 7 rano, czyli na stację benzynową. Kupiłam sobie duże latte z syropem waniliowym, kupiłam gazetkę i zasiadłam do śniadania. I gęba mi się sama uśmiechała, że tak to wymyśliłam. Saaaame korzyści. Zjadłam spokojnie, kofeina do żołądka dotarła, zrobiło mi się ciepło i sielsko. W radio grała muzyka, która przenosiła mnie w klimat pewnego filmu z Hugh Grantem. I nagle wyrwał mnie z błogostanu telefon. Koleżanka z Chorzowa dzwoniła z pytaniem, o której będziemy, bo jej się trochę pozmieniały plany i wolałaby, żebyśmy były przed 10. Czyż to nie cudowne, że mogłam ją zapewnić o tym, że będziemy przed 10, bo ja się spóźniłam na autobus? Ja byłam zadowolona ze swojego spóźnienia, a w konsekwencji mile spędzonego poranka, ona była zadowolona, że spokojnie ze wszystkim zdąży. No i na koniec dnia się okazało, że koleżanka z Katowic też była zadowolona z mojego spóźnienia, bo mogła dłużej pospać, a mąż i tak dzieci wyprawił do szkoły.
A co ta historia ma wspólnego z wpływaniem? Poniżej zamieszczam wam rysunek kręgów, z którymi spotkałam się pierwszy raz czytając "7 nawyków skutecznego działania" Stephena R. Coveya. Uważam, że tak książka, to absolutne must have, dla tych którym zależy na korzyściach dla siebie i otoczenia. W niedzielę wieczór jadę do domu rodzinnego, tam w moim pokoju na regale leży ta książka i myślę, że kolejny post będzie o niej. Ta pozycja otworzyła mi oczy na planowanie efektywnych działań. 
Jak wynika z mojej radosnej twórczości do kręgu wpływu zaliczyć można to, na co mogłam wpłynąć w tamtym momencie; zatem na czas, który pozostał do odjazdu następnego autobusu, na swój nastrój, na reakcje koleżanek (uniknęłam focha, bo je uczciwie poinformowałam o spóźnieniu). Ale na pogodę i to, że było okropnie zimno, nie mogłam wpłynąć, więc to mieści się w kręgu zainteresowania. 
Wiele spraw, które powinny się znaleźć w kręgu zainteresowania, wrzucamy do kegu wpływu. A potem się frustrujemy, że nie możemy nic zmienić. Czy zastanawialiście się na co macie wpływ? Czy korzystacie z możliwości wpływania na te sprawy? Czy zdarza się wam frustrować, bo wrzuciliście sprawę z kręgu zainteresowania do kręgu wpływu? Takie rozgraniczenie wiele daje. Człowiek jest po prostu spokojniejszy. A jak mówiła moja nauczycielka od historii w technikum: "Tylko spokój może nas uratować."

wtorek, 7 października 2014

dlaczego na obcasach

Obcasy niewątpliwie wzbudzają różne skojarzenia, mniej lub bardziej rzeczowe. Długo zastanawiałam się, jaką nazwę wybrać dla mojej wirtualnej posiadłości. Propozycji było mnóstwo, oddźwięk na facebooku był spory, było nawet burzliwie. Mogłabym zmienić swoją koncepcję i ulec krytyce, jednak intuicja wciąż szeptała, by pozostać przy swoim. 

Tak obcasy pozostały niewzruszone.

Wczoraj prowadziłam zajęcia dla grupy osób czasowo pozostających bez zatrudnienia (tak, tak! ta nazwa jest zdecydowanie lepsza, niż określenie bezrobotny) z powiatu cieszyńskiego. Oczywiście żałuję, że miałam do dyspozycji jedynie 10 godzin rozbitych na dwa dni szkoleniowe... No bo co to jest?
Na każde zajęcia ubieram obcasy. Wysokie. Są dla mnie ważne, bo sprawiają, że stoję wyprostowana, nie kulę ramion, nie garbię się, moje ruchy są sprężyste, pewne, a ja kontroluję gesty. Obcasy sprawiają, że stoję w lekkim rozkroku, moja sylwetka to litera A, która stabilnie stoi na ziemi. Kiedy mam obcasy, nie przychodzi mi do głowy, by krzyżować nogi, gdy stoję. To mogłoby sprawić, że się zachwieję. Nie mogę do tego dopuścić. Nie założę na szkolenie trampek, bo według mnie byłby to brak szacunku do uczestnika. W balerinkach nie czuję się komfortowo... no wysoka nie jestem, nóg do szyi nie mam i w balerinkach poruszam się z wątpliwą gracją.
Wysokie obcasy sprawiają, że czuję się dobrze.
Wczoraj w przerwie zrobiłam zdjęcie szkoleniowym kompanom. Zawsze dotrzymują mi kroku. Mój must have na szkoleniu. 



wtorek, 30 września 2014

historyczny post ironiczny


Wczoraj po skończonych zajęciach w liceum, które sprawiły moim słuchaczom radość, co mi wynagrodziło nawet chrypkę, której dostałam od zawziętego opowiadania o rozmowie kwalifikacyjnej, udałam się na duże, słabe (na życzenie) latte do Króla Polskiego. (To taka kawiarnia, którą mijam codziennie idąc po zakupy.) Usiadłam w części kawiarnianej, bo w części pizzeryjnej było sporo ludzi, a ja po zajęciach lubię pobyć na chwilę sama, by złapać oddech. Jak tylko usiadłam toooooooooooooo….. od razu naciągnęło mi uszy do wielkości radarów, ale z racji wieku już nie tak czułych na dźwięk, jakbym sobie tego życzyła. Siedziały bowiem dwa stoliki ode mnie dwie młode dziewczyny. Jak się potem okazało w wieku około 25 lat. Jedna piła colę, tzn. prawie ją już skończyła, a druga przez rurkę próbowała wessać pianę po latte macchiato.
Dlaczego mi się rejestracja włączyła? A bo dziewczyny rozmawiały o poszukiwaniach pracy. A w zasadzie narzekały na poszukiwania zatrudnienia. Wiecie, że taki temat, to jest miód na moje serce, więc słuchałam najuważniej jak tylko potrafiłam. Trochę mi przeszkadzała muzyka i goście przy innym stoliku (przyszli państwo koło 70-tki z kolegą i było dość głośno- mniemam, że jak będę miała tyle lat, to też będę krzyczeć do kogoś obok, żeby mnie usłyszał). Ogólnie rozmowa dziewczyn była wielowątkowa. Początkowo narzekały na jakąś ładną koleżankę ze studiów. Ach, no tak… Obie ubrane na szaro- brązowo, w jakieś swetrzyska, fryzury a’la topielica, a jedna to miała skórzaną opaskę na włosach. Opaski takie nosiło się chyba w PRLu. Ale ok, o gustach się nie dyskutuje. No więc ta ich koleżanka ponoć ładna i z tego co jej obrobiły tyłek, to potrafiła się ustawić. Chodziło o kombinowanie notatek. W sensie, że nie zawsze chodziła na zajęcia, ale ktoś jej użyczał notatek z wykładów i ona mimo nieobecności potrafiła się nauczyć i zdać egzamin na piątkę. Dobrze, że nie były aż tak zawistne w swoich uwagach, że nie podważyły jej wiedzy i czy ta ocena nie jest przypadkiem dziełem uroku osobistego. Jedna mówi do drugiej: „No wiesz, ja nie wiem jak ona sobie to wyobraża, że co? Że ja jej dam swoje notatki? Przecież ja spędziłam nad nimi tyle czasu w domu? Ona może w tym czasie robiła co innego, ale ja siedziałam nad książkami i odmawiałam sobie przyjemności.” Druga potakująco- współczująco kiwała głową. No ja głupia myślałam, że dziewczyny są zazdrosne o urodę tej koleżanki. Ale w końcu wyszło szydło z worka. Bolało je to, że nie dość że ładna, że umiała skombinować notatki (operatywna znaczy), to jeszcze znalazła dobrą pracę! A one bidulki obie myszeczki po anglistyce nie znalazły zatrudnienia. Utyskiwały, że tyle się uczyły, zakuwały, robiły pilnie notatki, pół studiów w bibliotece przesiedziały, a tu jakaś dziewczyna o innym sposobie bycia niż one, de facto lepiej startuje na rynek pracy. Siłą rzeczy przyznały w końcu dziewuszki, że koleżanka mimo tego, że ładna, to nie można jej odmówić mądrości. Aż parsknęłam! Popatrzyły na mnie, ale udawałam, że się krztuszę kawą. Podziałało, bo rozmowę kontynuowały dalej.

Przeszły w końcu do meritum sprawy. Czyli tego, co najbardziej mnie interesowało. Ta z opaską na głowie była zdecydowania bardziej zdołowana od topielicy. Opaska mówi: „Ale ci dobrze. Ty to chociaż możesz sobie ten staż w Urzędzie Pracy wpisać do CV.” Topielica jej odpowiedziała: „Ach co Ty mówisz, tak się tam wynudziłam. Niby mam napisane na zaświadczeniu zakres obowiązków, typu rejestrowanie poczty przychodzącej, wysyłanie przesyłek, obsługa urządzeń biurowych… ale wiesz, to taki pic na wodę.” Opaska opowiada: „A wiesz ostatnio odpowiedziałam na taką ofertę pracy na specjalistę do e-marketingu. Wiesz, bo tam w ogłoszeniu było, że trzeba umieć konstruować teksty. Dobrze mi polski szedł w liceum, to pomyślałam, że się nadam. A Ty wiesz, że jak przyszłam to się okazało, że mam umieć konstruować teksty SEO? Ty wiesz co to jest w ogóle SEO? No ja nie wiedziałam, że to się przydaje w e-marketingu i odpadała.” (Dla niewtajemniczonych wikipedia podaje, że SEO są to działania promujące serwisy internetowe w wyszukiwarkach. To już sami rozumiecie, dlaczego opaski nie przyjęli na to stanowisko). Topielica wtedy oburzona odpowiedziała: „A wiesz, bo oni to już zgłupieli zupełnie, dodatkowy język trzeba znać! Za chwilę będą oczekiwali, że w naszym wieku masz znać 5 języków!” Strasznie były oburzone, że im się tak nie wiedzie. Opaska mówi: „A wiesz, ostatnio widziałam ogłoszenie na sprzedawcę do sklepu mięsnego i tam było napisane, że oczekują od kandydata zaangażowania!!! Czujesz to? Po co w mięsnym zaangażowanie? Jakie ja mam mieć zaangażowanie do podawanie kiełbasy?!” Uwierzcie mi, myślałam, że się poskładam ze śmiechu jak tego słuchałam. Topielica jej na to odparła: „Ja widziałam ogłoszenie do sklepu z obuwiem i sobie wyobraź, że potrzebują osoby z dwuletnim doświadczeniem. Po co im aż takie doświadczenie? I to w sklepie obuwniczym? To ktoś, co podawał mięso, to nie może sprzedawać butów? No ja nie rozumiem.” Kabaret był, jak opowiadały o konstruowaniu Listu motywacyjnego (nazywanego molestacyjnym- bo żeby dobry napisać, to trzeba namolestować szare komórki okrutnie). A że w ogóle po co ten list, że jak już jeden napiszą to służy im do każdej aplikacji, zmieniają tylko dane i stanowisko, a że co w takim liście można napisać oprócz tego, że się jej obowiązkowym i kreatywnym. I że teraz takie trend jest, że rekruterzy odchodzą od listów motywacyjnych. (polemizowałabym), i że w ogóle po co się męczyć. Hitem było to, jak topielica powiedziała, że jest podbudowana i doceniona, gdy otrzymuje automatyczną odpowiedź z podziękowaniem za przesłaną aplikację, bo to znaczy, że firma ma świadomość, że przed monitorem jest ktoś kto ma stresa. Umarłam wtedy. Dobrze, że postanowiły już iść do domu, bo daje słowo, jeszcze kilka takich herezji i bym się wtrąciła do rozmowy.

sobota, 27 września 2014

czas działa na moją korzyść

W poprzednim poście wspomniałam o mojej podświadomości i o nieszczęsnym kodzie jaki miała wdrukowany, przez który zwlekałam bardzo długo z założeniem bloga. Na szczęście są książki, które bywają inspiracją, które są jak okulary dla tych, którzy mają problem z patrzeniem. Celowo nie piszę, że ze wzrokiem. Można mieć sokoli wzrok i być ślepcem. Ja byłam długo ślepa. A może byłam nieświadoma, że jestem niedowidząca. 
Jako że książki uwielbiam, to często wchodzę do księgarni. Nawet jak nie mam grosza przy duszy. Oczywiście zwykle wtedy wypatrzę jakąś ciekawą pozycję książkową, a potem cierpię, że nie mogłam jej zakupić. Bywa, że mówię najbliższym, iż chciałabym ją otrzymać w prezencie. Jednak nie jestem w tym skuteczna. To jeden z moich obszarów do rozwoju ;)
W zeszłym roku w czerwcu miała premierę książka Beaty Pawlikowskiej zatytułowana "Księga kodów podświadomości". Jest to II tom z serii "W dżungli podświadomości". Mam wszystkie pięć części tej serii, jednak ten konkretny tom jest dla mnie najbardziej wartościowy. Najwięcej z niego wyciągnęłam dla siebie. Wiem, że książki pani Pawlikowskiej mają swoich zwolenników i przeciwników. Staram się w tym względzie kierować starą łacińską maksymą: De gustibus non est disputandum.
Czytanie tej książki było dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Z każdą kolejną stroną uświadamiałam sobie, jak wiele moja podświadomość ma błędów w oprogramowaniu i jak bardzo te błędy wpływają na postrzeganie samej siebie i moje relacje z ludźmi. To było straszne, gdy uświadomiłam sobie jak wiele jest we mnie do przepracowania. Tyle niedoskonałości! Jak to wszystko wyprostować?! Byłam wściekła. 
Bardzo podobało mi się u Pawlikowskiej porównanie podświadomości do komputera, w którym zdarzają się błędy w oprogramowaniu. Pomyślałam wtedy, że trzeba wgrać aktualizacje programu mojej podświadomości. Nie jest to jednak takie proste, jakby się mogło wydawać. Skanowanie mojego systemu trwa nadal. Podświadomość to tryliony bardziej skomplikowany program od złożonych programów komputerowych. Co rusz wyskakują jakieś błędy, które przenoszę do kwarantanny. Procesy naprawcze bywają trudne i bolesne. Czasem sama na siebie się wkurzam, że idą opornie, że rezultat nie jest zadowalający. Czasem płaczę z bezsilności, że aktualizacje nie przynoszą rezultatu. Nowe myślenie o sobie nie daje się wgrać. Tak bywa. Jednak nie ustaję w walce o lepszą siebie. Nie doskonałą- lepszą. 
Czas działa na moją korzyść. 


Zdjęcia przedstawiają fragmenty książki Beaty Pawlikowskiej
"Księga kodów podświadomości" (wyd. G+J Gruner + Jahr Polska)

piątek, 26 września 2014

... na dobry początek

Stało się, jest. Moje wirtualne poletko. 
Siedzę przed komputerem, wpatruję się w każdą literkę, która pojawia się na ekranie. Mam w głowie tysiąc myśli i pustkę jednocześnie. Czuję obawę i ekscytację. Piszę i wciskam backspace. Jeszcze raz i jeszcze raz. Tak wygląda tworzenie pierwszego posta. Chcę dobrze zacząć. Wracam do początku, czytam zdania i są takie dziwne, krótkie, koślawe, jakby nie moje. Palce niezbornie naciskają klawisze. Nie wiem dlaczego. Przecież doskonale znają topografię poszczególnych literek. Klawiatura jest miękka, przyjazna, łatwo ulega opuszkom palców. A ja mimo wszystko poruszam się po niej trochę po omacku. Przygryzam wargi, chrząkam, patrzę w okno, myślę, że chce mi się kawy. I znowu spoglądam na monitor. 

To nie jest takie łatwe jak mi się wydawało. Znam siebie i swoje możliwości, wiem co umiem, wiem o czym chcę pisać. A jednak przecieram jakiś szlak. No tak... idę nieznaną drogą. Nie znam zasad blogerskiej rzeczywistości. Nikt mnie nie prowadzi, nie podpowiada. Idę na czuja. A może właściwie piszę na czuja? Jestem przerażona, siedzę w niewygodnej pozycji, ale boję się poruszyć. Żeby myśli nie uciekły, żeby się nie oderwać, nie stracić koncepcji, żeby laptop nadal grzał kolana? 

Mam zimne dłonie, stresuję się. Myślałam, że po prostu napiszę, dlaczego zdecydowałam się pisać bloga. Ale nie umiem tak od razu, tak bez pardonu wyłożyć kawę na ławę. Czytam głośno, co piszę i piszę, że przeczytałam głośno. Oczyma wyobraźni widzę, jak wyświetla się na facebooku moim znajomym informacja, że napisałam pierwszy post. I czuję autentyczny strach.

To podświadomość nie pozwala mi być spokojną. Słyszę ten głos z tyłu głowy, który mówi: "Poczekaj jeszcze. Po co się spieszysz? Na serio wiesz, że będziesz pisać regularnie? Jesteś pewna, że ktoś to będzie chciał czytać? Myślisz, że jesteś na tyle kompetentna, żeby się odzywać? Jesteś przekonująca? A przebijesz się w ogóle? Blogów są tysiące. Co miałoby być w twoim blogu szczególnego?"

Nieźle się zapowiada. Miało być na dobry początek, a tutaj proszę, taki monolog. Ale ja znam te numery podświadomości. Wdrukowany ma program na "siedź w kącie, a znajdą cię" i nie dopuszcza do siebie, że można go zmienić. Moja podświadomość jest strasznie zuchwała i pewna siebie. Wydaje się jej, że jak mnie będzie podkopywać takimi tekstami, to dam sobie spokój. A figa z makiem! Nie będę jej słuchać! Za długo tak się dawałam powstrzymywać. Przecież w na wiosnę tego roku na sesji coachingowej pierwszy raz zwerbalizowałam myśl, że chcę prowadzić bloga. Nawet zapisałam to jako jeden z moich celów. Załączam wam zdjęcie, jakie wysłałam do mojego coacha, gdy poprosił mnie o ich wyznaczenie.
Moje palce już się roztańczyły, robią wygibasy nad klawiaturą.
A podświadomość siedzi cicho, bo wie, że tę bitwę przegrała. Przełamałam się. Oczywiście, że ktoś musiał mną potrząsnąć, żebym w końcu zrobiła ten krok. 
Tematyka bloga była dla mnie jasna od kiedy tylko pomyślałam, że chciałabym go pisać. Doradztwo zawodowe, rozwój osobisty. To jest teraz moja rzeczywistość. Projekty, działania, szkolenia, książki, ludzie. Z mojego punktu widzenia, z obcasów.
No z tą nazwą to też była tęga rozkmina. Że kółko feministyczne, że niestabilnie na obcasach, że moda i uroda, dom, dzieci i faceci, że nie wiadomo, o co chodzi. Ale się uparłam, bo zawsze na doradztwie mam obcasy. Z różnych przyczyn. Ciekawe, czy ktoś jest w stanie się domyślić, dlaczego na szkolenia grupowe i konsultacje indywidualne zawsze zakładam obcasy.
Załączam wam zdjęcie celów z mojej pierwszej sesji coachingowej.
Dziękuję trzem kobietom, które mnie zmotywowały. Dominice coachowi, Ani liderce i Edycie trenerce.