niedziela, 7 czerwca 2015

Sylwią być cz.II

Ponieważ po poprzednim poście zatytułowanym "Sylwią być" dostałam sygnały, że niektórzy z Was poczytaliby jeszcze troszkę, dziś publikuję kolejną porcję ciekawostek.

A więc Sylwią być to:

Pałać miłością kulinarną do awokado. Bułka z awokado, odrobiną soli, pomidorem i szczypiorkiem... Mmmmm rozpływam się. Ostatnio mam fazę na ten owoc i jem go na okrągło. Ciekawe, czy mi się przeje ;)

Połykać książki biograficzne. Kiedyś, a ściślej rzecz ujmując, na studiach, biografie straszliwie mnie nudziły. Nie mogłam się do nich przekonać. Może przez noty biograficzne w wydaniach Biblioteki Narodowej, którymi nas na polonistyce męczono??? Jedyną biografią jaka mnie zaintrygowała, była ta Bruno Schulza. Dopadłam ją w bibliotece miejskiej, połknęłam, a potem kilka lat próbowałam znaleźć egzemplarz przeznaczony do kupna. Przeczesywałam allegro, antykwariaty, małe księgarenki. Było to o tyle trudne zadanie, że nakład książki był już wyczerpany. A mam tu na myśli pozycję "Schulz pod kluczem" Wiesława Budzyńskiego. Poszukiwania się opłaciły, allegro przyszło z pomocą i książka ma u mnie honorowe miejsce na regale. Przyznam, że nawet skusiłam się na znienawidzoną BN-kę Schulza. ;)

Nie lubić krupniku. Po prostu nie. I już. Mama zawsze próbuje mnie zachęcić do jedzenie krupniku, choć mam już 32 lata. Zawsze, niezmiennie od lat, kończy się to "awanturką" i chwilowym fochem. A i nie lubię kaszy. Miłośnicy zdrowego odżywiania oczywiście zawsze mówią, że kasza jest pyszna i zdrowa. I ja to przyjmuję, ale jej walory smakowe po prostu do mnie nie przemawiają, Wolę brązowy ryż.

Bywać zazdrosną. Innym kobietom głównie zazdroszczę długich włosów oraz zgrabnych nóg. U mnie ani jedno, ani drugie nie występuje, nad czym ubolewam. Zazdroszczę tym, co władają językami obcymi. Mnie wciąż brak zapału do nauki. Uczyłam się niemieckiego przez 13 lat. Skończyłam go na poziomie średniozaawansowanym, ale niewiele już pamiętam. Niemiecki nie jest językiem popularnym i pożądanym. Pomyśleć, że kiedyś chciałam być tłumaczem przysięgłym... ;) Nie zazdroszczę natomiast ludziom statusu materialnego. W ogóle nie robi to na mnie wrażenia, co mają, co noszą, czym jeżdżą. Wiem, że kasa, ułatwia wiele rzeczy, ale sprawdza się zasada, że szczęścia jednak nie daje. Najważniejszych rzeczy na świecie wciąż nie da się kupić za pieniądze.

Być osobą pamiętliwą. No tak mam, że jak mi ktoś zalezie za skórę albo zrobi krzywdę, to pamiętam to nieskończenie długo. Bywa, że o tym nie wspominam, ale zadra tkwi. Pamiętam teksty, którymi ktoś chciał mi dopiec albo mnie podkurzyć. Czasem chciałabym zrobić sobie "delete" i wyrzucić z pamięci niektóre wspomnienia... Ale do tej pory nie znalazłam na to sposobu.

Feminizować. Ale nie jak Szczuka, której osobiście nie znoszę. Bo jest według mnie antypatyczna i robi kiepski pr polskim feministkom, A ja uważam, że feminizm jest potrzebny. Po to, żeby kobiety zarabiały tyle samo co mężczyźni za pracę na tym samym stanowisku przy tych samych kwalifikacjach. ( nie mówię tu o budżetówce).. Po to, żeby kobiety mogły spokojnie rodzić dzieci, nie bojąc się, że utracą miejsce pracy. Po to, żeby mogły czuć się bezpiecznie, a sprawcy gwałtów i innych przestępstw byli karani z całą surowością. Po to, żeby było więcej przedszkoli i żłobków, by kobiety mogły realizować się zawodowo i społecznie. Po to, żeby kobiety mogły spokojnie utrzymać siebie i własne dzieci, jeśli ich partner pójdzie w siną dal etc. Wkurza mnie jak diabli stereotyp feministki, która jest babochłopem i całuje mężczyzn w rękę. Ja tam lubię czuć się kobieco i jak mnie mężczyzna puszcza przodem w drzwiach. Jest to dla mnie wyraz jego szacunku i kultury.

Śpiewać na całe gardło. Ale tylko jak jestem sama w mieszkaniu. Nigdy nie śpiewam przy ludziach. Nawet przy znajomych. Nie umiem sprecyzować dlaczego. Najczęściej śpiewam piosenki starego Variusz Manx (z Kasią Stankiewicz), Patrycji Markowskiej, czy Ani Rusowicz. Marzy mi się na własnym weselu (może kiedyś go doczekam) zaśpiewać coś wyjątkowego dla męża.

Lubić analizować poezję. Zwłaszcza z koleżanką po fachu ( Ania M.-P.). Daje mi to fun w najczystszej postaci. Taaaak... to są te rozkminy w stylu: "Co poeta miał na myśli?"

Patrzeć rozmówcom prosto w oczy, zwracać uwagę na mimikę. To daje mi dużo informacji o tym, co ludzie chcą mi przekazać i też, ile chcą mi przekazać. To są dla mnie wartościowe rozmowy, kiedy widzę twarz i oczy. Sama tego nie unikam i lubię, kiedy ktoś patrzy mi w oczy. Nie czuję wtedy żadnej krępacji.

Nie mieć ręki do hodowania storczyków. Wszelkie jakie miałam, umierały. Nie znam powodu ich odejść. Dbałam o nie najlepiej jak umiałam, wkładałam w to serce, ale storczyki nie odwzajemniają mojej miłości.

Otwierać buzię w obecności mężczyzn ubranych w porządne koszule. Porządne tzn. dobrze skrojone i odprasowane. Mężczyzna w porządnej koszuli nieustannie ma u mnie na starcie +10 do pierwszego wrażenia.

Rozwijać się dzięki obserwowaniu innych ludzi w działaniu. Książki i wiedza to jedno, ale nie jest to skuteczne bez praktyki. Jeśli czegoś sama nie umiem zrobić nawet po wielu próbach, to zawsze szukam pomocy u innych i staram się w tym odnaleźć.

Chodzić spać późno. Optymalna pora to jest między północą a pierwszą w nocy. Wieczorami jest najbardziej produktywna intelektualnie. Wtedy najwięcej piszę. Wszystkiego co się da i wtedy też najwięcej czytam i się dokształcam. Wyjątkiem są takie dni jak wczoraj, że przyszłam z pracy i... No dobra, wypiłam piwo, które mnie trochę osłabiło, bo przez cały dzień zjadłam tylko bułkę.

Mieć korbę na bransoletki. Z kamieni półszlachetnych oraz srebrnych (tych drugich mam mniej, bo są droższe, a i na prezent nie dostaję ich zbyt wiele.. no dobra, jedną dostałam tylko.)

Lubić babskie spotkania przy kawie. Gadać o butach, perfumach, biżuterii, facetach i innych takich (hehehe w sumie dobra kolejność;)) Cieszyć się na takie okazje. Zdarza mi się rozmawiać o poważniejszych sprawach, doradzać komuś, radzić się też, zwierzać, wspólnie milczeć.

Komunikować się dosyć sprawnie z facetami. Krótko, zwięźle i na temat. Tego mnie nauczyło pięć lat nauki w technikum elektronicznym z 34 kolegami w klasie. Minimum słów, maksimum treści.

Niecierpliwić się, gdy ktoś zamula. Mogę tego nie okazać, ale w środku mi się wszystko trzęsie. Kiedy spotykam się, by coś ustalić, obgadać, doprecyzować, to szlag mnie trafia, kiedy mój rozmówca ma tzw. nieogara. Wkurzam się, bo to strata mojego czasu. Wolę już, żeby mi ktoś odwołał spotkanie albo powiedział wprost, że jest w kiepskiej formie, niż silił się na pozory.

Spać na lewym boku. Nie spać wcale na brzuchu, chrapać na plecach z powodu przerośniętych migdałów, których jako dziecko nie pozwoliłam sobie wyciąć.

Być zdziwioną, kiedy słyszę komplement od mężczyzny. Czuję się wtedy zażenowana okrutnie. Wiem, wiem. Deficyty na poczuciu własnej wartości. Tak mam. ;(

Brzydzić się czystej wódki. Ostatni raz czyściochę piłam w 2006 roku i od tej pory nie tykam jej nawet kijem od szczotki do mycia kibli.

Nie znosić zielonej herbaty. Przykro mi, ale nic do mnie w zielonej herbacie nie przemawia. Jest dla mnie po prostu niesmaczna. Tak jest zdrowa i inne sratytaty, ale jest niedobra. I nie przyjmuję innych argumentów.

Połykać pestki z arbuza i winogron. Wspominam o tym, ponieważ jest dużo osób, które te pestki wypluwa. Przez co jedzenie w/w owoców w towarzystwie tych osób jest dla mnie mało przyjemną czynnością.

Czytać Wysokie Obcasy i miesięczni PANI. Czasem kupuję Coaching. Zdarza mi się kupić Cosmopolitan, by się odmóżdżyć. A i Świat Kobiety kupuję, bo tam są fajne przepisy, których nie kolekcjonuję, i myślę o nich, że w sumie mogłabym coś ugotować z nich, ale nie mam dla kogo, więc tylko je przeglądam i sobie obiecuję, że na pewno coś kiedyś upichcę.

Czy jestem szczęśliwa? Padło ostatnio takie pytanie. Zależy od definicji szczęścia. Według mojej definicji wychodzi, że nie, nie jestem szczęśliwa. Ale nie tracę nadziei, że kiedyś będę. Po prostu to jeszcze nie mój czas.

selfie







poniedziałek, 25 maja 2015

inna sowa pisze wiersze


kiedyś 
ten świat
złoto-pomarańczowy
żelazkiem wyprasuję
i jak wstążkę
we włosy wplotę

kiedyś mi powiesz
Królowo Nocy
niebo się pieści 
Twoim policzkiem

kiedyś
ale jeszcze nie dziś
jeszcze dośnij sen

tak bardzo mnie wzrusza
Twoje blade ramię

(autor: Sylwia Pawłowska)


niedziela, 24 maja 2015

Sylwią być

Czasem mi się zdarza myśleć, jak by to było być kimś innym. Zwykle te myśli napadają mnie wtedy, kiedy nie mogę sobie poradzić z rzeczywistością, coś mnie przerasta, męczy, denerwuje. Dziś też mam taki dzień, w którym średnio ogarniam. To jest ciekawe, że czasem z kimś rozmawiam i słyszę: "Ty to masz fajnie, bo..." W tym wielokropku jest miejsce na różne opcje. Wracając dziś ze spaceru, pomyślałam sobie, że może stworzę post o tym, jak to jest być Sywią.

Przyznam, że nigdy się nie zastanawiałam jak to jest być mną, sobą, Sylwią, Sylwiorkiem. Będę leciała z przykładami spontanicznie, tak jak będą się pojawiać w moich myślach, więc jak zwykle kolejność przypadkowa. Zaczynam.

Sylwią być to:

Wciąż naiwnie wierzyć ludziom w ich uczucia. Dlaczego naiwnie? Bo niejeden raz zaprowadziło mnie to na manowce i sprawiło, że dawałam się podpuścić. A potem był płacz i niewychodzenie z domu, odcinanie się od ludzi, chowanie z mysiej norze, żeby nikt nie oglądał mnie poturbowanej.

Lubić szpilki. Najlepiej nieco wyższe niż 8 cm. Taki mój fetysz. Nic nie poradzę na to, że wszystkie szpilki, które mi się podobają są obrzydliwie drogie i mam ich niewystarczająco dużo. Ale czy istnieje wystarczająca ilość butów na obcasie dla mnie? Oto jest pytanie. 

Mieć fisia na punkcie sukienek w groszki, ale w szafie nie mieć ani jednej w tym stylu. Taki paradoks. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. 

Zmieniać kolor włosów średnio trzy razy do roku, a potem narzekać, że są zniszczone. Dodatkowo narzekać, że są za krótkie, ale regularnie coś przy nich majstrować. 

Uwielbiać kreski robione eyelinerem. Z długimi ogonkami, wyraziste i smolisto czarne.

Pić kofolę i pepsi twist, twierdząc, że coca-cola jest beznadziejna. I dziwić się, że tak niewiele osób lubi kofolę. 

Zajadać się lentilkami. Bezkarnie wpieprzać całe duże opakowanie naraz i nie lubić się dzielić tym z innymi. Jestem lentilkowym snobem i nie wstydzę się tego. 

Kupować książki, mieć ich od cholery, czytać jedną tygodniowo, żeby"język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa" .  Zaczytywać się w prozie Mario Vargasa Llosy. Chłonąć biografie poetów i pisarzy. Jarać się dwudziestoleciem międzywojennym. Rozkminiać to co pisze Mateusz Grzesiak i stukać się w głowę, że się jest taką nieposkładaną w środku. 

Pisać wiersze, gdy świat wali się na głowę. Denerwuję się, że nieszczęśliwy poeta to płodny poeta. No i ja w chwilach prywatnego nieszczęścia piszę swoje wiersze. Więc jak wrzucam na facebooka rękopis, to wiedzcie, że u mnie jakaś lipa się dzieje. 

Uwielbiać niebieski kolor do szaleństwa. Z jednym małym wyjątkiem. Nie cierpię błękitnego koloru. Trawię go tylko na niebie. Ale już nie w koszulach, cieniach do powiek i ścianach.

Pić kawę z mlekiem. Nałogowo, hektolitrami. Wszędzie gdzie się da i z kim się da. Sama ze sobą też. Oczywiście nie piję kawy rozpuszczalnej. Chyba, że miałoby to by Douwe Egberts Gold.

Mieć 32 lata, narzekać, że się starzeję, ale w duchu cieszyć się, że nie mam żadnej zmarszczki i siwych włosów. Taki dysonans malutki. 

Uwielbiać przekazywać wiedzę. Wszystkim, którzy komunikują, że tego chcą. A jeśli ktoś nie wie, że chce, a ja widzę, że potrzebuje, to przemycam ile wlezie. Czuję misję, powołanie do przekazywania wiedzy. Nigdy nie wyżyłam się jako nauczyciel, szkolenia są dla mnie środowiskiem naturalnym. Uwielbiam to, żyję wtedy, fruwam nad ziemią. Kocham uczyć.

Nie wierzyć w siebie. Tak, niestety mam to. Odmawiam sobie czasem wielu umiejętności, cech, postaw, urody itd. Słowem uruchamiam czasem wewnętrznego krytyka, który utrudnia mi funkcjonowanie. Najchętniej bym go ukatrupiła, ale jeszcze nie umiem. Btw. jak znacie sposób na dziada, to dajcie znać.

Znać prawie na pamięć "Lejdis". Film obejrzałam chyba ze dwadzieścia razy. Myślę, że nadchodzi czas, by obejrzeć go kolejny raz. Obawiam się, że nigdy mi się to nie znudzi i ten szczęśliwiec, który będzie się starzał w moim towarzystwie, będzie musiał być bardzo tolerancyjny wobec tego filmu. No dobra. Będzie musiał tolerować Hugh Granta. Sorry.

Interesować się różnymi dziedzinami nauki. Trochę psychologią, trochę socjologią, językoznawstwem, literaturą, historią sztuki, marketingiem.

Nie lubić jabłek. Kurde. No nie lubię. Poza papierówkami. Ale one są dosyć krótko, więc szczególnie dużo jabłek rocznie nie zjadam. Wiem, że są zdrowe i mają własności jak woda z Lichenia, ale dla mnie są tak pospolite w smaku... Niewrażliwa jestem na smak jabłek. Mea culpa.

Pić mleko 3,8%. Bo takie tłuste lubię i nikt mi nie każe pić innego.

Wciąż próbować nabrać odwagi w noszeniu czerwonej szminki. Fakt, mam ze trzy i żadnej nie noszę, bo mi się wydaje, że ktoś odbierze to za wulgarne albo pomyśli, że chodzę jak malowana lala. Wiem, wiem, wiem. Wiem, że mam się nie przejmować opiniami innych, że najważniejsze, żebym się dobrze czuła. 

Zasypiać w ciszy. Jak byłam na studiach, to było mi wszystko jedno co się działo wokół mnie, potrafiłam zasnąć w hałasie. Teraz chyba w miarę jak się robię jak wino ;), to potrzebuję ciszy wieczorem. 

Mieć 50 lakierów do paznokci. To jest taka moja mała kolekcyjka, choć ostatnio z racji nowego zajęcia reperującego budżet, nie mogę ich używać. Ale jeść nie wołają, są bezpieczne. Jeszcze przyjdzie ich czas.

Nie jeść śniadań. Noooo taka wtopa mała. Rozregulowałam się i bywa, że śniadania jem o 12 albo nie jem ich wcale. Proszę mnie nie linczować :) 

Lubić artystyczny nieład. Oczywiście wkurzam się, gdy nie mogę czegś znaleźć albo jak już to znajdę, to się emocjonuję, że to jest np. zniszczone czy nadaje się do prania. 

Być spokojną dla obcych. Tak, to dziwne, ale wobec obcych ludzi, czy obojętnych mi uczuciowo, potrafię wyzwolić w sobie ogromne zasoby spokoju i cierpliwości, ale wobec bliskich jestem strasznie wymagająca i cierpliwość tracę szybko i wybucham. A jak wybucham to krzyczę i płaczę. No co zrobisz, jak nic nie zrobisz.

Dobra. Na dziś wystarczy. Jak chcecie więcej ekshibicjonizmu, to dajcie znać. 












piątek, 22 maja 2015

czego życzę sobie na początek

Ostatnio w jednej z internetowych polemik obcy człowiek zadał mi pytanie, które zamknęło mi usta. A dokładniej sprawiło, że palce znieruchomiały mi nad klawiaturą i brakło mi wiedzy, żeby na to pytanie odpowiedzieć. Poczułam się dziwnie, niepewnie, bo nieznajomy trafił w punkt. Rozmowa dotyczyła pracy nad związkiem kobiety i mężczyzny. Napisałam, że życzę wszystkim kobietom szczęścia w relacjach, które tworzą. Nieznajomy zapytał: A Ty, czego życzysz sobie na początek? 
I przyznam się, że myślę już drugi dzień nad odpowiedzią na to pytanie i rozbieram je w myślach na części pierwsze.
Co to jest początek? I kiedy on tak naprawdę się zaczyna? Czy początek jest wtedy, gdy coś zdarza się po raz pierwszy? Po jednokrotnym zaistnieniu danego czynnika, nie da się powiedzieć, że coś jest już początkiem. O początku zawsze mówimy dopiero z perspektywy czasu. Ile trwa początek? Misz-masz.
Bywa czasem tak, że nie uświadamiamy sobie, że początek był wcześniej, niż my umiejscowiliśmy go w swojej świadomości. Rozbiega się
wtedy oś czasu na nieświadomą (nie chodzi mi tu o podświadomą, a o lokalizację poza mną jako ciałem fizycznym) oraz świadomą. Innymi słowy, zaczyna się dziać coś co jest początkiem, ale w naszej świadomości jeszcze tak się to nie nazywa. Upływa czas i dopiero post factum początku dociera do nas, że to właśnie on. 
Ile początków w życiu? Nieskończenie wiele można by było rzec, ale życie (doczesne)jest przecież skończone. 
No i jeszcze mnie męczy pojęcie początku końca. Oznaczałoby  to, że procesy, wydarzenia epizody są podzielne, jak wypracowania. A więc powinno dać się określić, kiedy kończy się początek, kiedy rozpoczyna się trwanie, i kiedy następuje początek końca. A idąc dalej każdy etap będzie podzielny na mniejsze części. 
W dalszym ciągu nie wiem, czego sobie życzę na początek. Ale wiem, że nie wiem tego dlatego, ponieważ nie wiem, w jakim miejscu osi jestem. 
Co roku patrzę na początek wiosny, na jej trwanie i jej koniec. Zdjęcie zrobiłam wczoraj, nie wiem który etap uchwyciłam... 

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

-koholiczka


Trudno polemizować ze słowami Magdaleny Samozwaniec, która powiedziała o dobrych książkach, że są jak alkohol- też idą do głowy. 


Książki towarzyszyły mi od zawsze. Jako dziecko przeglądałam bajeczki z serii "Poczytaj mi mamo", a gdy nauczyłam się czytać, najchętniej sięgałam po baśnie Andersena. Obowiązek czytania lektur długo był dla mnie przyjemnością. Dopiero w szkole średniej zaczęłam kręcić nosem i bywało, że na lekcji polskiego zajmowałam się lekturą zupełnie inną, niż ta, która była przedmiotem zajęć. I tak Mickiewiczowskie "Dziady" cz.III z radością (sic!) porzucałam dla np. Flauberta, czy Stendhala. (Z perspektywy czasu nie wiem, nie umiem wyjaśnić, jak to "Dziady" mogły mnie nie interesować.)Na studiach czytałam takie książki, o jakich się mi nigdy wcześniej nie śniło. W trakcie pisania pracy magisterskiej zgłębiałam się w teorie literatury XX wieku, czytałam o feminizmie, gender (obecnie znienawidzonym), queer... Ach to były czasy kiedy zwoje w moim mózgu skręcały się coraz ciaśniej i ciaśniej ;) 
Gdy pracowałam w szkole podstawowej i gimnazjum znowu powróciłam na łono szkolnych lektur, ale "stojąc po drugiej stronie barykady", patrzyłam na nie z innej perspektywy. Pamiętam też, że wtedy co miesiąc wydawałam zaczną część wypłaty na książki. Głównie były to publikacje Gretkowskiej, Pilcha, Vargasa Llossy. Zatrudnienie w Empiku wpłynęło baaaardzo korzystnie na moją prywatną biblioteczkę, wówczas moje zbiory znacznie się poszerzyły, głównie o wszelkiej maści słowniki, z czego jestem rada do dziś. Jedynie okres zatrudnienia w instytucji finansowej rozpoczął u mnie proces odmóżdżania. Ale w sukurs pospieszyły mi studia podyplomowe z doradztwa zawodowego (a w planach były wtedy także i studia z wiedzy o kulturze) i przeprowadzka do Cieszyna (sic!). Uważam, że dopiero wtedy otworzyły mi się oczy i stałam się świadomym czytelnikiem. Czy to późno? Nie wiem. Każdy ma swój czas. 
Wtedy to trafiłam na swoją osobistą biblię, czyli "7 nawyków skutecznego działania" Coveya. Czas projektów unijnych, częste zmiany otoczenia, kontakty z różnymi grupami wiekowymi wymuszały na mnie ciągły rozwój osobisty, ustawiczne zaglądanie w siebie i uzupełnianie braków. W tym czasie bliskie także stały mi się biografie oraz książki historyczne! Co na studiach było dla mnie wybitnie nieprzystępne... Może trzeba do pewnych rzeczy dorosnąć. 
Szkolenie z narzędzi coachingowych i samo doświadczenie coachingu było bardzo inspirujące. Minął rok, a głód wiedzy pozostał i mam nadzieję, że długo pozostanie nienasycony. Otwarcie własnej firmy, bazowanie na zasobach osobistych i pójście za potrzebą rynku skierowało mnie w stronę marketingu i social media. 
To moja droga przez książkowy silva rerum... Mam nadzieję, że moje potrzeby, które są moim przewodnikiem, zawiodą mnie jeszcze w wiele lekturowych zaułków.
A jaka jest Twoja książkowa historia?

czwartek, 16 kwietnia 2015

inna sowa pisze wiersze


światłoczuli ludzie
dźwigają na ramionach niebo
ich głowy zdobi
korona wypalonych gwiazd
które wbijają się w skórę
w myślach sieją
żar wszechświata

światłoczuli ludzie
są perłowo- przezroczyści
noce karmią ich złudzeniami

światłoczuli ludzie
zaglądają księżycowi
w oczodoły kraterów
i zastygają 
słuchając psów szczekania
znanego jak własna kieszeń

światłoczuli ludzie
ciągle się spieszą
zmaterializować myśli
a one uciekają w przestrzeń

wciąż spadają na głowy innym ludziom

(autor: Sylwia Pawłowska)

czwartek, 9 kwietnia 2015

śpisz?

Budzisz się codziennie od kilkunastu lat, może kilkudziesięciu. Po przebudzeniu widzisz swój pokój, swoje rzeczy, a może spogląda na Ciebie rozespany mąż, żona, dziecko. Może wokół Ciebie są porozrzucane na podłodze ubrania, a może masz wszystko równiutko poukładane. Może wleczesz się każdego ranka do łazienki i smutnym wzrokiem patrzysz do lustra na poszarzałą twarz, a może dziarskim krokiem zasuwasz do kuchni, gdzie czeka na Ciebie pyszna kawa w ulubionym kubku. Dla aktu otwierania oczu tak naprawdę nie ma to znaczenia. Możesz nie reagować na budzik, możesz myśleć "kołdra nie pyta, kołdra rozumie", możesz wylegiwać się do południa, ale i tak w końcu otworzysz oczy. Każdego ranka otwierasz się fizycznie na nowy dzień. Pozwalasz dochodzić bodźcom do Ciebie. Świadomie przyjmujesz pocałunek i przytulenie. Być może świadomie wystawiasz się na krzyk lub niechęć. Zapach świeżego pieczywa przyjemnie głaszcze Cię po nosie. We krwi tańczą endorfiny. Nie? Aaa masz znowu pełen zlew brudnych naczyń albo znowu jesteś ignorowany. Czujesz jak na początku dnia uchodzi z Ciebie życie.
Nie znam przebiegu Twojego poranka. Sam wiesz najlepiej jak on wygląda. Jestem pewna tylko tego, że budzi się Twoje ciało. 

Co budzi Twoją duszę i Twoje serce? Wiesz? Jest wieczór... Obudziłeś się w ogóle dzisiaj?