niedziela, 7 czerwca 2015

Sylwią być cz.II

Ponieważ po poprzednim poście zatytułowanym "Sylwią być" dostałam sygnały, że niektórzy z Was poczytaliby jeszcze troszkę, dziś publikuję kolejną porcję ciekawostek.

A więc Sylwią być to:

Pałać miłością kulinarną do awokado. Bułka z awokado, odrobiną soli, pomidorem i szczypiorkiem... Mmmmm rozpływam się. Ostatnio mam fazę na ten owoc i jem go na okrągło. Ciekawe, czy mi się przeje ;)

Połykać książki biograficzne. Kiedyś, a ściślej rzecz ujmując, na studiach, biografie straszliwie mnie nudziły. Nie mogłam się do nich przekonać. Może przez noty biograficzne w wydaniach Biblioteki Narodowej, którymi nas na polonistyce męczono??? Jedyną biografią jaka mnie zaintrygowała, była ta Bruno Schulza. Dopadłam ją w bibliotece miejskiej, połknęłam, a potem kilka lat próbowałam znaleźć egzemplarz przeznaczony do kupna. Przeczesywałam allegro, antykwariaty, małe księgarenki. Było to o tyle trudne zadanie, że nakład książki był już wyczerpany. A mam tu na myśli pozycję "Schulz pod kluczem" Wiesława Budzyńskiego. Poszukiwania się opłaciły, allegro przyszło z pomocą i książka ma u mnie honorowe miejsce na regale. Przyznam, że nawet skusiłam się na znienawidzoną BN-kę Schulza. ;)

Nie lubić krupniku. Po prostu nie. I już. Mama zawsze próbuje mnie zachęcić do jedzenie krupniku, choć mam już 32 lata. Zawsze, niezmiennie od lat, kończy się to "awanturką" i chwilowym fochem. A i nie lubię kaszy. Miłośnicy zdrowego odżywiania oczywiście zawsze mówią, że kasza jest pyszna i zdrowa. I ja to przyjmuję, ale jej walory smakowe po prostu do mnie nie przemawiają, Wolę brązowy ryż.

Bywać zazdrosną. Innym kobietom głównie zazdroszczę długich włosów oraz zgrabnych nóg. U mnie ani jedno, ani drugie nie występuje, nad czym ubolewam. Zazdroszczę tym, co władają językami obcymi. Mnie wciąż brak zapału do nauki. Uczyłam się niemieckiego przez 13 lat. Skończyłam go na poziomie średniozaawansowanym, ale niewiele już pamiętam. Niemiecki nie jest językiem popularnym i pożądanym. Pomyśleć, że kiedyś chciałam być tłumaczem przysięgłym... ;) Nie zazdroszczę natomiast ludziom statusu materialnego. W ogóle nie robi to na mnie wrażenia, co mają, co noszą, czym jeżdżą. Wiem, że kasa, ułatwia wiele rzeczy, ale sprawdza się zasada, że szczęścia jednak nie daje. Najważniejszych rzeczy na świecie wciąż nie da się kupić za pieniądze.

Być osobą pamiętliwą. No tak mam, że jak mi ktoś zalezie za skórę albo zrobi krzywdę, to pamiętam to nieskończenie długo. Bywa, że o tym nie wspominam, ale zadra tkwi. Pamiętam teksty, którymi ktoś chciał mi dopiec albo mnie podkurzyć. Czasem chciałabym zrobić sobie "delete" i wyrzucić z pamięci niektóre wspomnienia... Ale do tej pory nie znalazłam na to sposobu.

Feminizować. Ale nie jak Szczuka, której osobiście nie znoszę. Bo jest według mnie antypatyczna i robi kiepski pr polskim feministkom, A ja uważam, że feminizm jest potrzebny. Po to, żeby kobiety zarabiały tyle samo co mężczyźni za pracę na tym samym stanowisku przy tych samych kwalifikacjach. ( nie mówię tu o budżetówce).. Po to, żeby kobiety mogły spokojnie rodzić dzieci, nie bojąc się, że utracą miejsce pracy. Po to, żeby mogły czuć się bezpiecznie, a sprawcy gwałtów i innych przestępstw byli karani z całą surowością. Po to, żeby było więcej przedszkoli i żłobków, by kobiety mogły realizować się zawodowo i społecznie. Po to, żeby kobiety mogły spokojnie utrzymać siebie i własne dzieci, jeśli ich partner pójdzie w siną dal etc. Wkurza mnie jak diabli stereotyp feministki, która jest babochłopem i całuje mężczyzn w rękę. Ja tam lubię czuć się kobieco i jak mnie mężczyzna puszcza przodem w drzwiach. Jest to dla mnie wyraz jego szacunku i kultury.

Śpiewać na całe gardło. Ale tylko jak jestem sama w mieszkaniu. Nigdy nie śpiewam przy ludziach. Nawet przy znajomych. Nie umiem sprecyzować dlaczego. Najczęściej śpiewam piosenki starego Variusz Manx (z Kasią Stankiewicz), Patrycji Markowskiej, czy Ani Rusowicz. Marzy mi się na własnym weselu (może kiedyś go doczekam) zaśpiewać coś wyjątkowego dla męża.

Lubić analizować poezję. Zwłaszcza z koleżanką po fachu ( Ania M.-P.). Daje mi to fun w najczystszej postaci. Taaaak... to są te rozkminy w stylu: "Co poeta miał na myśli?"

Patrzeć rozmówcom prosto w oczy, zwracać uwagę na mimikę. To daje mi dużo informacji o tym, co ludzie chcą mi przekazać i też, ile chcą mi przekazać. To są dla mnie wartościowe rozmowy, kiedy widzę twarz i oczy. Sama tego nie unikam i lubię, kiedy ktoś patrzy mi w oczy. Nie czuję wtedy żadnej krępacji.

Nie mieć ręki do hodowania storczyków. Wszelkie jakie miałam, umierały. Nie znam powodu ich odejść. Dbałam o nie najlepiej jak umiałam, wkładałam w to serce, ale storczyki nie odwzajemniają mojej miłości.

Otwierać buzię w obecności mężczyzn ubranych w porządne koszule. Porządne tzn. dobrze skrojone i odprasowane. Mężczyzna w porządnej koszuli nieustannie ma u mnie na starcie +10 do pierwszego wrażenia.

Rozwijać się dzięki obserwowaniu innych ludzi w działaniu. Książki i wiedza to jedno, ale nie jest to skuteczne bez praktyki. Jeśli czegoś sama nie umiem zrobić nawet po wielu próbach, to zawsze szukam pomocy u innych i staram się w tym odnaleźć.

Chodzić spać późno. Optymalna pora to jest między północą a pierwszą w nocy. Wieczorami jest najbardziej produktywna intelektualnie. Wtedy najwięcej piszę. Wszystkiego co się da i wtedy też najwięcej czytam i się dokształcam. Wyjątkiem są takie dni jak wczoraj, że przyszłam z pracy i... No dobra, wypiłam piwo, które mnie trochę osłabiło, bo przez cały dzień zjadłam tylko bułkę.

Mieć korbę na bransoletki. Z kamieni półszlachetnych oraz srebrnych (tych drugich mam mniej, bo są droższe, a i na prezent nie dostaję ich zbyt wiele.. no dobra, jedną dostałam tylko.)

Lubić babskie spotkania przy kawie. Gadać o butach, perfumach, biżuterii, facetach i innych takich (hehehe w sumie dobra kolejność;)) Cieszyć się na takie okazje. Zdarza mi się rozmawiać o poważniejszych sprawach, doradzać komuś, radzić się też, zwierzać, wspólnie milczeć.

Komunikować się dosyć sprawnie z facetami. Krótko, zwięźle i na temat. Tego mnie nauczyło pięć lat nauki w technikum elektronicznym z 34 kolegami w klasie. Minimum słów, maksimum treści.

Niecierpliwić się, gdy ktoś zamula. Mogę tego nie okazać, ale w środku mi się wszystko trzęsie. Kiedy spotykam się, by coś ustalić, obgadać, doprecyzować, to szlag mnie trafia, kiedy mój rozmówca ma tzw. nieogara. Wkurzam się, bo to strata mojego czasu. Wolę już, żeby mi ktoś odwołał spotkanie albo powiedział wprost, że jest w kiepskiej formie, niż silił się na pozory.

Spać na lewym boku. Nie spać wcale na brzuchu, chrapać na plecach z powodu przerośniętych migdałów, których jako dziecko nie pozwoliłam sobie wyciąć.

Być zdziwioną, kiedy słyszę komplement od mężczyzny. Czuję się wtedy zażenowana okrutnie. Wiem, wiem. Deficyty na poczuciu własnej wartości. Tak mam. ;(

Brzydzić się czystej wódki. Ostatni raz czyściochę piłam w 2006 roku i od tej pory nie tykam jej nawet kijem od szczotki do mycia kibli.

Nie znosić zielonej herbaty. Przykro mi, ale nic do mnie w zielonej herbacie nie przemawia. Jest dla mnie po prostu niesmaczna. Tak jest zdrowa i inne sratytaty, ale jest niedobra. I nie przyjmuję innych argumentów.

Połykać pestki z arbuza i winogron. Wspominam o tym, ponieważ jest dużo osób, które te pestki wypluwa. Przez co jedzenie w/w owoców w towarzystwie tych osób jest dla mnie mało przyjemną czynnością.

Czytać Wysokie Obcasy i miesięczni PANI. Czasem kupuję Coaching. Zdarza mi się kupić Cosmopolitan, by się odmóżdżyć. A i Świat Kobiety kupuję, bo tam są fajne przepisy, których nie kolekcjonuję, i myślę o nich, że w sumie mogłabym coś ugotować z nich, ale nie mam dla kogo, więc tylko je przeglądam i sobie obiecuję, że na pewno coś kiedyś upichcę.

Czy jestem szczęśliwa? Padło ostatnio takie pytanie. Zależy od definicji szczęścia. Według mojej definicji wychodzi, że nie, nie jestem szczęśliwa. Ale nie tracę nadziei, że kiedyś będę. Po prostu to jeszcze nie mój czas.

selfie