Stało się, jest. Moje wirtualne poletko.
Siedzę przed komputerem, wpatruję się w każdą literkę, która pojawia się na ekranie. Mam w głowie tysiąc myśli i pustkę jednocześnie. Czuję obawę i ekscytację. Piszę i wciskam backspace. Jeszcze raz i jeszcze raz. Tak wygląda tworzenie pierwszego posta. Chcę dobrze zacząć. Wracam do początku, czytam zdania i są takie dziwne, krótkie, koślawe, jakby nie moje. Palce niezbornie naciskają klawisze. Nie wiem dlaczego. Przecież doskonale znają topografię poszczególnych literek. Klawiatura jest miękka, przyjazna, łatwo ulega opuszkom palców. A ja mimo wszystko poruszam się po niej trochę po omacku. Przygryzam wargi, chrząkam, patrzę w okno, myślę, że chce mi się kawy. I znowu spoglądam na monitor.
To nie jest takie łatwe jak mi się wydawało. Znam siebie i swoje możliwości, wiem co umiem, wiem o czym chcę pisać. A jednak przecieram jakiś szlak. No tak... idę nieznaną drogą. Nie znam zasad blogerskiej rzeczywistości. Nikt mnie nie prowadzi, nie podpowiada. Idę na czuja. A może właściwie piszę na czuja? Jestem przerażona, siedzę w niewygodnej pozycji, ale boję się poruszyć. Żeby myśli nie uciekły, żeby się nie oderwać, nie stracić koncepcji, żeby laptop nadal grzał kolana?
Mam zimne dłonie, stresuję się. Myślałam, że po prostu napiszę, dlaczego zdecydowałam się pisać bloga. Ale nie umiem tak od razu, tak bez pardonu wyłożyć kawę na ławę. Czytam głośno, co piszę i piszę, że przeczytałam głośno. Oczyma wyobraźni widzę, jak wyświetla się na facebooku moim znajomym informacja, że napisałam pierwszy post. I czuję autentyczny strach.
To podświadomość nie pozwala mi być spokojną. Słyszę ten głos z tyłu głowy, który mówi: "Poczekaj jeszcze. Po co się spieszysz? Na serio wiesz, że będziesz pisać regularnie? Jesteś pewna, że ktoś to będzie chciał czytać? Myślisz, że jesteś na tyle kompetentna, żeby się odzywać? Jesteś przekonująca? A przebijesz się w ogóle? Blogów są tysiące. Co miałoby być w twoim blogu szczególnego?"
Nieźle się zapowiada. Miało być na dobry początek, a tutaj proszę, taki monolog. Ale ja znam te numery podświadomości. Wdrukowany ma program na "siedź w kącie, a znajdą cię" i nie dopuszcza do siebie, że można go zmienić. Moja podświadomość jest strasznie zuchwała i pewna siebie. Wydaje się jej, że jak mnie będzie podkopywać takimi tekstami, to dam sobie spokój. A figa z makiem! Nie będę jej słuchać! Za długo tak się dawałam powstrzymywać. Przecież w na wiosnę tego roku na sesji coachingowej pierwszy raz zwerbalizowałam myśl, że chcę prowadzić bloga. Nawet zapisałam to jako jeden z moich celów. Załączam wam zdjęcie, jakie wysłałam do mojego coacha, gdy poprosił mnie o ich wyznaczenie.
Moje palce już się roztańczyły, robią wygibasy nad klawiaturą.
A podświadomość siedzi cicho, bo wie, że tę bitwę przegrała. Przełamałam się. Oczywiście, że ktoś musiał mną potrząsnąć, żebym w końcu zrobiła ten krok.
Tematyka bloga była dla mnie jasna od kiedy tylko pomyślałam, że chciałabym go pisać. Doradztwo zawodowe, rozwój osobisty. To jest teraz moja rzeczywistość. Projekty, działania, szkolenia, książki, ludzie. Z mojego punktu widzenia, z obcasów.
No z tą nazwą to też była tęga rozkmina. Że kółko feministyczne, że niestabilnie na obcasach, że moda i uroda, dom, dzieci i faceci, że nie wiadomo, o co chodzi. Ale się uparłam, bo zawsze na doradztwie mam obcasy. Z różnych przyczyn. Ciekawe, czy ktoś jest w stanie się domyślić, dlaczego na szkolenia grupowe i konsultacje indywidualne zawsze zakładam obcasy.
Załączam wam zdjęcie celów z mojej pierwszej sesji coachingowej.
Dziękuję trzem kobietom, które mnie zmotywowały. Dominice coachowi, Ani liderce i Edycie trenerce.
Ha! Witamy wśród blogerów :) choć początki bywają trudne i demotywujące to życzę Ci cierpliwości, bo pamiętam jak to było u mnie i ile razy w głowie pojawiało się pytana: czy jest sens? a skoro jestem tu już 3 lata to odpowiedź jest banalna :)
OdpowiedzUsuńDzięki Bellove :) Przyda się powodzenie, bo nie kumam nic w ząb, ani jak się to obsługuje, ani jak to przystosować. Póki co obczajam. Myślę, że jeszcze trochę czasu zejdzie, ale kropla drąży skałę, nie siłą, lecz ciągłym padaniem.
UsuńWyjście ze strefy komfortu wymaga odwagi i już za to należą ci się gratulacje. A za szczery, dobry tekst drugie. A lęki niech się schowają:)
OdpowiedzUsuńPapaja1977 kiedy doświadczyłam coachingu, pojęcie wyjścia ze strefy komfortu nabrało dla mnie nowego znaczenia. A mój komfort był pozorny. Teraz to ja mam komfort, że mogę pisać, nic we mnie nie zalega. Mogę szlifować, szlifować, szlifować. Zderzać się z opiniami, z odmiennymi punktami widzenia. Czuję, że to mnie umocni i jeszcze bardzie zdopinguje.
Usuń