niedziela, 24 maja 2015

Sylwią być

Czasem mi się zdarza myśleć, jak by to było być kimś innym. Zwykle te myśli napadają mnie wtedy, kiedy nie mogę sobie poradzić z rzeczywistością, coś mnie przerasta, męczy, denerwuje. Dziś też mam taki dzień, w którym średnio ogarniam. To jest ciekawe, że czasem z kimś rozmawiam i słyszę: "Ty to masz fajnie, bo..." W tym wielokropku jest miejsce na różne opcje. Wracając dziś ze spaceru, pomyślałam sobie, że może stworzę post o tym, jak to jest być Sywią.

Przyznam, że nigdy się nie zastanawiałam jak to jest być mną, sobą, Sylwią, Sylwiorkiem. Będę leciała z przykładami spontanicznie, tak jak będą się pojawiać w moich myślach, więc jak zwykle kolejność przypadkowa. Zaczynam.

Sylwią być to:

Wciąż naiwnie wierzyć ludziom w ich uczucia. Dlaczego naiwnie? Bo niejeden raz zaprowadziło mnie to na manowce i sprawiło, że dawałam się podpuścić. A potem był płacz i niewychodzenie z domu, odcinanie się od ludzi, chowanie z mysiej norze, żeby nikt nie oglądał mnie poturbowanej.

Lubić szpilki. Najlepiej nieco wyższe niż 8 cm. Taki mój fetysz. Nic nie poradzę na to, że wszystkie szpilki, które mi się podobają są obrzydliwie drogie i mam ich niewystarczająco dużo. Ale czy istnieje wystarczająca ilość butów na obcasie dla mnie? Oto jest pytanie. 

Mieć fisia na punkcie sukienek w groszki, ale w szafie nie mieć ani jednej w tym stylu. Taki paradoks. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. 

Zmieniać kolor włosów średnio trzy razy do roku, a potem narzekać, że są zniszczone. Dodatkowo narzekać, że są za krótkie, ale regularnie coś przy nich majstrować. 

Uwielbiać kreski robione eyelinerem. Z długimi ogonkami, wyraziste i smolisto czarne.

Pić kofolę i pepsi twist, twierdząc, że coca-cola jest beznadziejna. I dziwić się, że tak niewiele osób lubi kofolę. 

Zajadać się lentilkami. Bezkarnie wpieprzać całe duże opakowanie naraz i nie lubić się dzielić tym z innymi. Jestem lentilkowym snobem i nie wstydzę się tego. 

Kupować książki, mieć ich od cholery, czytać jedną tygodniowo, żeby"język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa" .  Zaczytywać się w prozie Mario Vargasa Llosy. Chłonąć biografie poetów i pisarzy. Jarać się dwudziestoleciem międzywojennym. Rozkminiać to co pisze Mateusz Grzesiak i stukać się w głowę, że się jest taką nieposkładaną w środku. 

Pisać wiersze, gdy świat wali się na głowę. Denerwuję się, że nieszczęśliwy poeta to płodny poeta. No i ja w chwilach prywatnego nieszczęścia piszę swoje wiersze. Więc jak wrzucam na facebooka rękopis, to wiedzcie, że u mnie jakaś lipa się dzieje. 

Uwielbiać niebieski kolor do szaleństwa. Z jednym małym wyjątkiem. Nie cierpię błękitnego koloru. Trawię go tylko na niebie. Ale już nie w koszulach, cieniach do powiek i ścianach.

Pić kawę z mlekiem. Nałogowo, hektolitrami. Wszędzie gdzie się da i z kim się da. Sama ze sobą też. Oczywiście nie piję kawy rozpuszczalnej. Chyba, że miałoby to by Douwe Egberts Gold.

Mieć 32 lata, narzekać, że się starzeję, ale w duchu cieszyć się, że nie mam żadnej zmarszczki i siwych włosów. Taki dysonans malutki. 

Uwielbiać przekazywać wiedzę. Wszystkim, którzy komunikują, że tego chcą. A jeśli ktoś nie wie, że chce, a ja widzę, że potrzebuje, to przemycam ile wlezie. Czuję misję, powołanie do przekazywania wiedzy. Nigdy nie wyżyłam się jako nauczyciel, szkolenia są dla mnie środowiskiem naturalnym. Uwielbiam to, żyję wtedy, fruwam nad ziemią. Kocham uczyć.

Nie wierzyć w siebie. Tak, niestety mam to. Odmawiam sobie czasem wielu umiejętności, cech, postaw, urody itd. Słowem uruchamiam czasem wewnętrznego krytyka, który utrudnia mi funkcjonowanie. Najchętniej bym go ukatrupiła, ale jeszcze nie umiem. Btw. jak znacie sposób na dziada, to dajcie znać.

Znać prawie na pamięć "Lejdis". Film obejrzałam chyba ze dwadzieścia razy. Myślę, że nadchodzi czas, by obejrzeć go kolejny raz. Obawiam się, że nigdy mi się to nie znudzi i ten szczęśliwiec, który będzie się starzał w moim towarzystwie, będzie musiał być bardzo tolerancyjny wobec tego filmu. No dobra. Będzie musiał tolerować Hugh Granta. Sorry.

Interesować się różnymi dziedzinami nauki. Trochę psychologią, trochę socjologią, językoznawstwem, literaturą, historią sztuki, marketingiem.

Nie lubić jabłek. Kurde. No nie lubię. Poza papierówkami. Ale one są dosyć krótko, więc szczególnie dużo jabłek rocznie nie zjadam. Wiem, że są zdrowe i mają własności jak woda z Lichenia, ale dla mnie są tak pospolite w smaku... Niewrażliwa jestem na smak jabłek. Mea culpa.

Pić mleko 3,8%. Bo takie tłuste lubię i nikt mi nie każe pić innego.

Wciąż próbować nabrać odwagi w noszeniu czerwonej szminki. Fakt, mam ze trzy i żadnej nie noszę, bo mi się wydaje, że ktoś odbierze to za wulgarne albo pomyśli, że chodzę jak malowana lala. Wiem, wiem, wiem. Wiem, że mam się nie przejmować opiniami innych, że najważniejsze, żebym się dobrze czuła. 

Zasypiać w ciszy. Jak byłam na studiach, to było mi wszystko jedno co się działo wokół mnie, potrafiłam zasnąć w hałasie. Teraz chyba w miarę jak się robię jak wino ;), to potrzebuję ciszy wieczorem. 

Mieć 50 lakierów do paznokci. To jest taka moja mała kolekcyjka, choć ostatnio z racji nowego zajęcia reperującego budżet, nie mogę ich używać. Ale jeść nie wołają, są bezpieczne. Jeszcze przyjdzie ich czas.

Nie jeść śniadań. Noooo taka wtopa mała. Rozregulowałam się i bywa, że śniadania jem o 12 albo nie jem ich wcale. Proszę mnie nie linczować :) 

Lubić artystyczny nieład. Oczywiście wkurzam się, gdy nie mogę czegś znaleźć albo jak już to znajdę, to się emocjonuję, że to jest np. zniszczone czy nadaje się do prania. 

Być spokojną dla obcych. Tak, to dziwne, ale wobec obcych ludzi, czy obojętnych mi uczuciowo, potrafię wyzwolić w sobie ogromne zasoby spokoju i cierpliwości, ale wobec bliskich jestem strasznie wymagająca i cierpliwość tracę szybko i wybucham. A jak wybucham to krzyczę i płaczę. No co zrobisz, jak nic nie zrobisz.

Dobra. Na dziś wystarczy. Jak chcecie więcej ekshibicjonizmu, to dajcie znać. 












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz