Obcasy niewątpliwie wzbudzają różne skojarzenia, mniej lub bardziej rzeczowe. Długo zastanawiałam się, jaką nazwę wybrać dla mojej wirtualnej posiadłości. Propozycji było mnóstwo, oddźwięk na facebooku był spory, było nawet burzliwie. Mogłabym zmienić swoją koncepcję i ulec krytyce, jednak intuicja wciąż szeptała, by pozostać przy swoim.
Tak obcasy pozostały niewzruszone.
Wczoraj prowadziłam zajęcia dla grupy osób czasowo pozostających bez zatrudnienia (tak, tak! ta nazwa jest zdecydowanie lepsza, niż określenie bezrobotny) z powiatu cieszyńskiego. Oczywiście żałuję, że miałam do dyspozycji jedynie 10 godzin rozbitych na dwa dni szkoleniowe... No bo co to jest?
Na każde zajęcia ubieram obcasy. Wysokie. Są dla mnie ważne, bo sprawiają, że stoję wyprostowana, nie kulę ramion, nie garbię się, moje ruchy są sprężyste, pewne, a ja kontroluję gesty. Obcasy sprawiają, że stoję w lekkim rozkroku, moja sylwetka to litera A, która stabilnie stoi na ziemi. Kiedy mam obcasy, nie przychodzi mi do głowy, by krzyżować nogi, gdy stoję. To mogłoby sprawić, że się zachwieję. Nie mogę do tego dopuścić. Nie założę na szkolenie trampek, bo według mnie byłby to brak szacunku do uczestnika. W balerinkach nie czuję się komfortowo... no wysoka nie jestem, nóg do szyi nie mam i w balerinkach poruszam się z wątpliwą gracją.
Wysokie obcasy sprawiają, że czuję się dobrze.
Wczoraj w przerwie zrobiłam zdjęcie szkoleniowym kompanom. Zawsze dotrzymują mi kroku. Mój must have na szkoleniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz