O wpływaniu myślę od tygodnia. Dokładnie od zeszłego czwartku. Tydzień temu w czwartek rano wstawałam wcześnie rano, bo jechałam do Chorzowa. Zadzwonił budzik. Była 5.45. "Jeszcze 10 minut"- pomyślałam i wcisnęłam drzemkę. I tak trzy razy. Wstałam wcale nie bardziej wyspana o 6.05. Było mi przeraźliwie zimno, za oknem była szaruga, termometr wskazywał 8 stopni. Brrrrr..... Robiłam wszystko jak z automatu. ..... Popatrzyłam na zegarek, była 6.45. Pędem wybiegłam z domu (nie miałam obcasów, bo nie jechałam na zajęcia). Dobiegłam zgrzana na dworzec i zobaczyłam odjeżdżający autobus. Byłam zmachana, zmoknięta i rozczarowana. Wiedziałam, że mam być w Katowicach na 9, bo będzie na mnie czekała koleżanka i pojedziemy do Chorzowa, gdzie też byłyśmy umówione na konkretną godzinę. Zadzwoniłam do koleżanki, która miała mnie odebrać z Katowic, że będę później, bo z Cieszyna wyjadę o 7 50, czyli w Katowicach będę o 9 20. Na szczęście nie była zła. Co zrobić z godziną? Wściekać się nie ma sensu, bo autobus, który mi uciekł, nie zawróci po mnie, a następny od mojego narzekania szybciej nie pojedzie. Ponieważ rano nie dojadłam śniadania, wróciłam się do piekarni, kupiłam ciepłą bułeczkę i udałam się tam, gdzie można kupić kawę o 7 rano, czyli na stację benzynową. Kupiłam sobie duże latte z syropem waniliowym, kupiłam gazetkę i zasiadłam do śniadania. I gęba mi się sama uśmiechała, że tak to wymyśliłam. Saaaame korzyści. Zjadłam spokojnie, kofeina do żołądka dotarła, zrobiło mi się ciepło i sielsko. W radio grała muzyka, która przenosiła mnie w klimat pewnego filmu z Hugh Grantem. I nagle wyrwał mnie z błogostanu telefon. Koleżanka z Chorzowa dzwoniła z pytaniem, o której będziemy, bo jej się trochę pozmieniały plany i wolałaby, żebyśmy były przed 10. Czyż to nie cudowne, że mogłam ją zapewnić o tym, że będziemy przed 10, bo ja się spóźniłam na autobus? Ja byłam zadowolona ze swojego spóźnienia, a w konsekwencji mile spędzonego poranka, ona była zadowolona, że spokojnie ze wszystkim zdąży. No i na koniec dnia się okazało, że koleżanka z Katowic też była zadowolona z mojego spóźnienia, bo mogła dłużej pospać, a mąż i tak dzieci wyprawił do szkoły.
A co ta historia ma wspólnego z wpływaniem? Poniżej zamieszczam wam rysunek kręgów, z którymi spotkałam się pierwszy raz czytając "7 nawyków skutecznego działania" Stephena R. Coveya. Uważam, że tak książka, to absolutne must have, dla tych którym zależy na korzyściach dla siebie i otoczenia. W niedzielę wieczór jadę do domu rodzinnego, tam w moim pokoju na regale leży ta książka i myślę, że kolejny post będzie o niej. Ta pozycja otworzyła mi oczy na planowanie efektywnych działań.
A co ta historia ma wspólnego z wpływaniem? Poniżej zamieszczam wam rysunek kręgów, z którymi spotkałam się pierwszy raz czytając "7 nawyków skutecznego działania" Stephena R. Coveya. Uważam, że tak książka, to absolutne must have, dla tych którym zależy na korzyściach dla siebie i otoczenia. W niedzielę wieczór jadę do domu rodzinnego, tam w moim pokoju na regale leży ta książka i myślę, że kolejny post będzie o niej. Ta pozycja otworzyła mi oczy na planowanie efektywnych działań.
Jak wynika z mojej radosnej twórczości do kręgu wpływu zaliczyć można to, na co mogłam wpłynąć w tamtym momencie; zatem na czas, który pozostał do odjazdu następnego autobusu, na swój nastrój, na reakcje koleżanek (uniknęłam focha, bo je uczciwie poinformowałam o spóźnieniu). Ale na pogodę i to, że było okropnie zimno, nie mogłam wpłynąć, więc to mieści się w kręgu zainteresowania.
Wiele spraw, które powinny się znaleźć w kręgu zainteresowania, wrzucamy do kegu wpływu. A potem się frustrujemy, że nie możemy nic zmienić. Czy zastanawialiście się na co macie wpływ? Czy korzystacie z możliwości wpływania na te sprawy? Czy zdarza się wam frustrować, bo wrzuciliście sprawę z kręgu zainteresowania do kręgu wpływu? Takie rozgraniczenie wiele daje. Człowiek jest po prostu spokojniejszy. A jak mówiła moja nauczycielka od historii w technikum: "Tylko spokój może nas uratować."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz